Słowa Jego są słodyczą. Słowa Jego są słodyczą I cały pełen jest powabu. Taki jest Miły mój, Oto Przyjaciel mój, córki Jeruzalem. Wersja do wydruku. Akordy e D e D Słowa Jego są słodyczą e G a D I cały pełen jest powabu.
61 Przypuszczalnie dlatego tłumacze BP zdecydowali się na idiomatyczne przełożenie tekstu: Słowa jego są słodyczą. 62 Beda, Alleg. expos. in Cant., ad loc.; CCL 119B,295. W skróconej formie alegorię gardła Oblubieńca jako Testamentu Chrystusa znajdujemy również u Roberta z Tombelaine, Expos. super Cant., 6,24; PL 79,525B-C.
Aniołowie nasi przyjaciele. Kościół katolicki, w oparciu o Boże objawienie, naucza, że każdy człowiek posiada Anioła Stróża, Bożego przewodnika, opiekuna i wychowawcę, który pomaga nam w osiągnięciu zbawienia (zob. Mt 18,10; Hbr 1,14; Dz 12,15; 1 Kor 4,9; Ps 34,8; 91,11-13). „Jest to znamienny zaszczyt, jaki nam Bóg okazuje
Tłumaczenia w kontekście hasła "słodyczą" z polskiego na hiszpański od Reverso Context: Pozywam ją za odrąbanie gałęzi, które zawiniły jedynie obsypywaniem jej słodyczą.
. Kiedy zaczynamy czytać słowo Boże, wtedy ono „czyta” nasze życie. My „czytamy” Boga, a On „czyta” nas. Na tym polega Boże czytanie — lectio divina. Duch Boży, który tchnie kędy chce, wyznacza czytającemu drogę do spotkania z życiem zawartym w Jego słowie. To słowo Boże wyznacza rytm życia, a więc także rytm modlitwy serca — „rytm” naszych słów. Boże czytanie nie jest sposobem modlitwy, ustalonym przez człowieka. Jest modlitwą „ustalaną” w człowieku przez słowo Boże. Starożytni chrześcijanie unikali proponowania metod modlitwy, ponieważ nie chcieli, aby duch ludzki przywiązywał się do metod, zamiast do słowa Bożego, które przekracza wszelkie schematy rozumowania. Słowo jest nieprzewidywalne, prowadzi zawsze drogami nowymi, do tej pory nieznanymi. Zanim nastały szkoły duchowości, a z nimi metody modlitwy myślnej, podkreślano jedną modlitwę — tę zakorzenioną w tekście biblijnym. Modlitwa — według starożytnych pisarzy — jest jak drabina oparta o „ziemię” — o tekst biblijny i sięga aż do nieba — prowadzi przez medytację słowa i modlitwę serca do kontemplacji. Wszystko rodzi się i owocuje z ziarna słowa. To znamienne, że Jan Paweł II w programie na trzecie tysiąclecie zapisał powrót do tej właśnie modlitwy słowem. „Konieczne jest zwłaszcza — stwierdził — aby słuchanie słowa Bożego stawało się żywym spotkaniem, zgodnie z wiekową i nadal aktualną tradycją lectio divina, pomagającą odnaleźć w biblijnym tekście żywe słowo, które stawia pytania, wskazuje kierunek, kształtuje życie” (NMI, 39). Począwszy od średniowiecza, próbowano opisać modlitwę, która rodziła się z Bożego czytania. Podczas modlitewnego spotkania ze słowem Bożym zaobserwowano cztery „momenty”: lectio, meditatio, oratio i contemplatio. Należy je rozumieć nie tyle jako kolejne stopnie modlitwy, ile raczej jako uzupełniające się momenty w jednym jedynym doświadczeniu żywego spotkania ze słowem. To, co dzieje się z czytającym, kiedy z wiarą otwiera się na żywe słowo, przedstawił kartuz Guigo II, któremu nota bene przypisuje się ów klasyczny „podział na cztery” w opisie lectio divina: „To tak, jakby czytanie podawało ustom jeszcze stałe pożywienie, medytacja je przeżuwała i przełamywała, modlitwa je smakowała; kontemplacja utożsamia się także ze słodyczą, która wzbudza radość i pokrzepienie”. Lectio divina zatem to spotkanie ze słowem, które karmi nas życiem Bożym. W lectio czytający otwiera „usta” na treść słowa; w meditatio „trawi” je; w oratio „smakuje” słowa, tak iż serce, dotknięte jego smakiem, zaczyna modlić się do Boga — raz Go uwielbia, innym razem błaga czy korzy się przed Nim; w contemplatio zaś doświadcza łaski takiego stanu rozmiłowania w słowie, że wręcz utożsamia się z jego treścią, więcej: jednoczy się ze Słowem Osobowym, tak iż może powiedzieć: „Już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2,20). Konkretne wydarzenie Najpierw uchwyćmy tekst (Łk 24,13-35) w jego całości. Dokonajmy krótkiej syntezy lektury duchowej, by potem, krok po kroku, „zbierać” i zgłębiać słowo. Łukasz w niezwykle żywy i obrazowy sposób relacjonuje historię dwóch uczniów, którzy — rozgoryczeni wydarzeniami „ostatnich dni” — uchodzą z Jerozolimy do Emaus. Nie wiedzą, że idą donikąd. „Zgarbieni” przez cierpienie, potrafią dzielić się jedynie bólem. Podczas gorącej wymiany zdań, która bardziej przypominała kłótnię niż dialog, spotykają, nie wiedząc o tym, Zmartwychwstałego. Rozmawiają z Nim w drodze, aż do wieczora, a z każdym krokiem zmienia się ich stan ducha. Ujęci osobą i słowami Nieznajomego, nalegają, by pozostał z nimi. Wchodzą razem do domu. Siadają do stołu i rozpoznają Go przy łamaniu chleba, ale wtedy On znika im sprzed oczu. Ich serca płoną. W tej samej chwili wstają od stołu i wracają do Jerozolimy — dokładnie tam, skąd uciekli. Spotykają innych, którzy już wiedzą o Jego zmartwychwstaniu. Oni też dzielą się swoim doświadczeniem. Razem „smakują” życie. Dlaczego Łukasz opisał to wydarzenie? Z pewnością kierował się jakąś intencją. Przywołanie historii dwóch uczniów musiało mieć duże znaczenie dla wspólnoty. Dla niej je zredagował. We wspólnocie Łukasza prawdopodobnie pojawił się kryzys wiary, spowodowany sytuacją historyczną i społeczno-religijną. I oto Ewangelista, pasterz wspólnoty, przypomina doświadczenie uczniów Jezusa, którzy żyli bardzo blisko Niego, ale pośród historii uwikłanej w grzech, pośród niezrozumiałych wydarzeń i cierpienia, nie potrafili odnaleźć sensu życia i obecnego wśród nich Jezusa. Nie widzieli Go i nie doświadczali Jego bliskości. Byli rozczarowani, bo spodziewali się, że On przemieni świat i ich wyzwoli. I chociaż inni z przekonaniem powtarzali, że On żyje, oni wątpili. Nie dostrzegali Jego działania we własnej codzienności. Nie zauważyli, że historia ich życia jest historią zbawienia. Łukasz, opisując pod natchnieniem to wydarzenie, pozostawił i nam żywe słowo, w którym tchnie Duch. Ewangelizuje nas samych, nasze wspólnoty, ilekroć z wiarą i uważnym sercem słuchamy. Duch bowiem tchnął nie tylko w chwili, gdy Łukasz zapisywał konkretne słowa, ale tchnie także „tu i teraz”, gdy czytamy je z wiarą. On zapewnia Pismom „wieczną młodość” (św. Ireneusz). Słowo jest „żyjące i skuteczne” (por. Hbr 4,12). Historia idących do Emaus powtarza się codziennie w Kościele i w świecie. Wszystko, co wydarzyło się w drodze, ma miejsce w naszym życiu, które toczy się między Jerozolimą a Emaus. Pamiętajmy, że Łukasz pisze Ewangelię dla uczniów, którzy, jak my, znali prawdę o zmartwychwstaniu Chrystusa, ale którzy pośród doświadczeń zdają się ją gubić, jakby pozostając przy wydarzeniach Wielkiego Piątku. Gdy ponownie odkryją dobrą nowinę o tym, że Jezus żyje, stanie się ona światłem, które rozświetli ich mroczną historię i zawróci ich z drogi rozczarowania i zwątpienia. Pozwoli im wrócić do Jerozolimy i na nowo odnaleźć siebie i swoją wspólnotę. Nam ta Ewangelia może codziennie wyjaśniać to, co aktualnie przeżywamy. W tradycji Kościoła wydarzenie opisane przez Łukasza przedstawiane jest jako „ikona” lectio divina. Jest to, w rzeczy samej, pierwsza lectio divina w chrześcijańskim znaczeniu (L. Saraceno). Pokazuje, na czym polega Boże czytanie Biblii w codzienności, jak prowadzi ono do „pałania serca” i kontemplacji, jak pomaga odczytać na nowo kierunek i sens życia. Mistrzem na tej drodze jest sam Jezus i Jego słowo. Spróbujmy w takim właśnie kluczu spotkać się z ewangelicznym opisem Łukasza. Chciejmy zgłębiać w tym wydarzeniu słowo, które „czyta nasze życie” i pomaga nam zobaczyć, co wydarza się w nas, gdy przyjmujemy je z wiarą. Obserwujmy przy tym uważnie, w jaki sposób nas ono prowadzi, jakie doświadczenia w nas budzi i do czego wzywa. Lectio: odnaleźć i usłyszeć serce tekstu Żywa i skuteczna lectio zakłada należytą auditio. Można bowiem czytać słowo i go nie słyszeć. Tymczasem pierwsze jest: „Słuchaj”. Trzeba najpierw usłyszeć słowo, uchwycić jego sens, jego główne przesłanie. Bez tego „usłyszenia” tekst pozostaje dla nas niemy i „bez sensu”. Tak było z uczniami idącymi do Emaus. Znali Pisma. Znali także samego Jezusa, słuchali Go często. Nie potrafili jednak czytać wydarzeń tak, jak czyta je Bóg. Ich oczy i uszy były na uwięzi własnych przeżyć. Słyszeli głównie siebie, swój ból, swoje oczekiwania... i rozczarowania. Nie byli w stanie usłyszeć więcej. Jest to sytuacja ucznia, który, choć jest „uczonym w Piśmie”, nie jest zdolny — w takim stanie — do duchowej lektury Pisma. Być może przebrnął nawet przez lekturę egzegetyczno-naukową, ale nie potrafi czytać do końca — w Duchu. Oczywiście, czytanie i rozumienie „litery” jest ważne. Bez uchwycenia sensu litery niemożliwe jest czytanie w Duchu. Samo określenie „Pismo” mówi nam, że spotkanie z żywym słowem dokonuje się najpierw przez spotkanie ze słowem pisanym. Jednak spotkanie z „literą” jest dopiero początkiem słuchania słowa. Pierwsze doświadczenie w lectio jest zwykle trudne. Oto pragniemy spotkać się ze słowem niezgłębionym, a napotykamy na ograniczoność „martwych” słów, które nierzadko są jak kamień (M. Masini). Pragniemy spotkać się z żywym słowem, a napotykamy na nieprzystępność litery. Św. Grzegorz tak zapala nas do lectio: „Jak z zimnego kamienia uderzanego młotem wyskakują gorące iskry, tak z czytania słowa Bożego, za natchnieniem Ducha Świętego uwalnia się ogień”. I zachęca: „Ucz się poznawać serce Boga w słowach Boga”. Warto podjąć trud przejścia poprzez „literę” słowa, ponieważ pod nią ukrywa się wciąż nam się udzielające życie Boga. Tym życiem — jak wyraźnie wskazuje św. Łukasz — jest sam Jezus, który wyjaśnia Pisma. W Nim każde wydarzenie staje się zbawcze. To On stanowi centrum tekstu Łukaszowego — nie uczniowie, nie ich oczekiwania czy rozczarowania. Należy rozpoczynać od wsłuchiwania się w Słowo. Kiedy uczniowie zaczynają skupiać się na Nim i słuchać Go, wówczas życiu zostaje przywrócony porządek i właściwy kierunek. Spostrzegamy, że przez Jego słowo wszystko staje się zrozumiałe. Meditatio: słowo dla mnie i o mnie Kiedy udaje nam się odnaleźć serce tekstu, owo centrum, którym jest sam Jezus, wtedy odnajdujemy sedno przesłania. Ono staje się dla nas kluczem do duchowej lektury. Dzięki niemu możemy teraz „zbierać” i zgłębiać słowo dla nas. Rozpoczyna się meditatio. W niej wszystko jest ważne: słowo, które jest zgłębiane, a także ten, kto je zgłębia. Słowo bowiem jest zawsze o mnie i dla mnie. Bóg mówi do mnie, aby przywrócić mi życie, oczyścić je, pogłębić. Im głębiej odczytuję słowo, a w nim Boga, tym głębiej odczytuję swoje życie. Tak dzieje się z dwoma uczniami idącymi do Emaus. Kiedy odczytują sens słowa, to znaczy poznają Jezusa, wtedy poznają głębiej siebie: poznają, że serce w nich pała. Zauważmy jednak, jak poznają Jezusa — serce Pism. Poznają Go przez Pisma. Taka właśnie jest istota medytacji: Pisma interpretują Pisma: scriptura sui ipsius interpres. Słowo wyjaśniane jest przez słowo. Gdy pojawia się Ten, który uczy czytać w Duchu, wtedy rozpoczyna się Boże czytanie. Zwróćmy najpierw uwagę na dynamikę wydarzenia. Dominuje w nim obraz drogi, na której nie brakuje momentów ciemności, bólu, beznadziei, zawodu, ale także pytań, poszukiwań, wielkich pragnień pałającego serca, światła, rozpoznania Chrystusa, który wciąż żyje — zarówno wtedy, gdy uczniowie Go nie rozpoznają, jak i wówczas gdy Go rozpoznają i gdy znika im sprzed oczu. Jest to droga, na której nie brakuje chwil odejścia, ucieczki, zatrzymania i powrotów. Każdy człowiek wierzący może na niej odnaleźć siebie ze wszystkimi swoimi uczuciami, pytaniami, ze smutkiem i z radością (kard. C. M. Martini). Droga, którą podążają dwaj uczniowie, zaczyna się w Jerozolimie, w jej najwyższym punkcie: gdy wszyscy znajomi Jezusa „stali z daleka” (Łk 23,49), patrząc, jak konał i modlił się: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią” (Łk 23,34). Jezus modlił się także za dwóch uczniów, którzy nie wiedzą, co czynią, opuszczając górę i schodząc w dół, do Emaus, najniżej położonej części Judei. Szli coraz bardziej w dół, coraz bardziej pozbawieni nadziei, światła, radości, w dół własnego smutku i rozczarowania. Schodzili — można by powiedzieć — w dół, aż do granicy pytania o sens życia, aż do granicy rozpaczy. Św. Łukasz doskonale wydobył ich stan ducha. Być może przypomina to nasze doświadczenie życia, chwile, gdy „schodziliśmy w dół”, gdy smutek przeważał nad na-dzieją, apatia i lęk nad sensem życia. Kim są uchodzący z Jerozolimy uczniowie? Łukasz napisał: „dwaj z nich”. A więc — jak wynika z kontekstu wydarzenia opisanego wcześniej — dwaj spośród tych, którzy słyszeli od Magdaleny, Jana, Marii, Jakuba, że Jezus zmartwychwstał. Lecz wtedy ich słowa „wydały im się czczą gadaniną i nie dali im wiary” (Łk 24,11). Skąd taka reakcja? Kiedy byli na Kalwarii, widzieli z daleka, jakby z zewnątrz, na własne oczy, jak Jezus męczył się i umierał, jak „wyzionął ducha” (Łk 23,46). Nie mogli przebić się przez to, co zewnętrzne, i dostrzec jutrzenkę nadziei, życie pośród koszmarnej ciemności. Ich spojrzenie było czysto ludzkie, takie jak ich serce — nieskore do wierzenia. Tego spojrzenia wiary nie potrafili im także przywrócić inni, którzy byli przy pustym grobie i mieli widzenie aniołów, że On żyje (por. Łk 24,23). Im, uwięzionym w bólu, wydawało się, że tamci „wygadują niestworzone rzeczy”. „Tego samego dnia” — jak podkreśla Łukasz — uczniowie ci opuszczają Jerozolimę; „tego samego dnia”, czyli w stanie bólu i rozgoryczenia. Właśnie dlatego, że byli odurzeni bólem i mieli zamroczone spojrzenie, nie czuli, nie wiedzieli, nie widzieli, że idąc do małej wsi, oddalając się od miejsca, gdzie Jezus nie tylko umarł, ale i zmartwychwstał, idą donikąd. Przez opisany stan przeżyć i zachowanie uczniów natchniony tekst dotyka stanu naszego ducha — tego, co miało lub ma miejsce w naszym życiu: bólu, rozgoryczenia, zwątpienia, mylenia kierunków życia. Warto potem, na modlitwie, wrócić do tego, co wywołuje w nas Łukaszowy opis, starać się zachowywać w sercu słowa, które poruszają nas i konfrontują z naszym życiem. Teraz Łukasz pokazuje nam owych uczniów z bliska. Ujawnia jakby ich ból na twarzach, stan ducha, wspólne cierpienie. Pokazuje ich rozmawiających ze sobą. Nie jest to jednak zwyczajna rozmowa dwóch ludzi, którzy spacerują i sobie gwarzą, idąc do „spokojnej wsi”. Oni „rozmawiali i rozprawiali ze sobą”, żywo dyskutowali. Chodzi więc o ludzi, którzy coś bardzo mocno przeżywają, którzy — jak za chwilę napisze Łukasz — są rozczarowani. Co to znaczy? Czują się zranieni w swych oczekiwaniach, zawiedzeni: „A myśmy się spodziewali...” (w. 21). Kiedy dwóch zranionych mówi o swoich ranach, wtedy ranią się jeszcze bardziej i ból ulega pomnożeniu. Ból rozczarowania więzi ich oczy (zob. w. 16). Ich trudne uczucia mają władzę nad nimi. Widzą tylko ból i nie rozpoznają w przechodniu Jezusa — właśnie Tego, za którym tęsknili, z którym wiązali ogromne nadzieje i po którym się tyle spodziewali. To właśnie o Nim namiętnie dyskutowali. Tymczasem jest On dla nich jak obcy. Doskonale wydobył to Łukasz, pisząc, że kiedy Jezus dołączył do nich i zapytał, o czym rozprawiają, „zatrzymali się smutni” (w. 17), mówiąc do Jezusa: „Ty jesteś chyba jedynym z przebywających w Jerozolimie, który nie wie, co się tam w tych dniach stało” (w. 18). W bólu i w zdenerwowaniu wypowiadają prawdę nie tyle o Jezusie, ile o sobie, choć nie są tego świadomi. Do tej pory byli w stanie wielkiego cierpienia, zagubienia, rozczarowania. Te uczucia jeszcze bardziej ujawniły się w rozmowie z Jezusem. Ale to właśnie On jest centrum Ewangelii. On jest w sercu także tego wydarzenia. Tam, gdzie jest Jezus, dokonuje się przełom. Następuje on właśnie wtedy, gdy do schodzących „w dół” zbliża się Zmartwychwstały. Jego podejście, nacechowane wielką subtelnością, oraz pytania, jakie stawia, ujawniają niezwykłą pedagogię. Jezus zadaje pytanie, o czym rozprawiają, nie dlatego, że nie wie, ale dlatego, aby oni sami opowiedzieli, co się w nich dzieje, aby usłyszeli siebie wobec trzeciej osoby, której na razie nie rozpoznają, aby w ten sposób nabrali dystansu do swoich przeżyć. Najpierw następuje wybuch emocji: są smutni, zdenerwowani, ujawniają swoje rozczarowanie: „A myśmy się spodziewali” (w. 21). Okazuje się, że opowiadają ewangeliczny kerygmat, ale tylko do połowy (kard. C. M. Martini). Ból nie pozwala im pójść dalej. Mówią w szczegółach o śmierci Jezusa i toną w pesymizmie. Nie widzą dalszych wydarzeń i nie widzą życia dla siebie w Jerozolimie. W ich relacji istnieje jedynie negatywne przesłanie. Był to, mimo wszystko, bardzo ważny moment. Jezus podprowadził ich do wypowiedzenia zalegającej w sercu goryczy. Kiedy już się wyżalili, wówczas Jezus zaczyna mówić. Używa mocnego słowa, które dla zasklepionych w lęku i bólu jest jak uderzenie młotem, ale jest także pierwszą iskrą światła wyprowadzającą ich z ciemności. Jezus mówi: „O nierozumni (anoetoi)”, co oznacza także: bezmyślni, twardzi, twardogłowi. Słowo to zwraca uwagę nie na chorobę ich rozumu, ale serca. To ich schorzałe serce jest powodem takiego patrzenia na wydarzenia. Jezus mówi, że jest „nieskore (bradeis) do wierzenia”, czyli powolne, opieszałe. Jezus dobiera trudne, ale żywe słowa, które skutecznie „reanimują” ich serca. Być może już w tym momencie ich serca zaczęły pałać (zob. w. 32). Jezus, chociaż jeszcze tego nie dostrzegają, przez słowo uzdrawia ich serca. Z chwilą gdy zaczyna im wyjaśniać Pisma, ich droga zmienia kierunek. Chociaż fizycznie są w drodze do Emaus, duchowo już zaczynają powracać do Jerozolimy. Owoc słowa ujawni się w swoim czasie. Ale ziarno już znalazło glebę i rozpoczęło „bieg życia”. Tak więc Jezus przywołuje słowa Pisma. Do tej pory ich ludzkie słowa, pochodzące z chorego serca, coraz bardziej ich zamykały. Jezus wprowadza w ich serce słowa Pisma, słowa życia. Zwróćmy jednak uwagę, że słowa Pisma stają się żywe, ponieważ odczytuje je Jezus. Uczniowie mogą przez Jezusa odczytać Pisma. Tylko w ten sposób. To Jezus, Słowo ostateczne, prowadzi do ostatecznego wyjaśnienia Pisma. W Nim każde, nawet najbardziej trudne słowo z czasem staje się zrozumiałe. Bez Jezusa uczniowie nie byli w stanie odczytać Pisma. On stał się ich światłem, dzięki któremu rozumieją to, co przecież już wcześniej czytali. Podobnie jest z naszym odczytywaniem słowa. Łukasz pisze, że Jezus „wykładał im” (w. 27), czyli otwierał zamknięte przed nimi drzwi do objawionej prawdy. Wyjaśniał słowa, które odnosiły się do Niego, a więc odwrócił ich uwagę od nich samych, a skupił na Nim samym. Kiedy Jezus zaczyna wyjaśniać im Pisma, wtedy także zaczyna się wyjaśniać ich życie. Jak długo sami interpretowali słowo przez swoje twarde serce i obciążone spojrzenie, ich życie pozostawało w mrokach niewiedzy, a słowo — tak im się zdawało — zawodziło. Kiedy zaczęli słuchać słowa, tak jak Jezus je słyszy, zaczęło ono interpretować ich życie. Wtedy odsłoniło się znaczenie nawet najbardziej bolesnych wydarzeń. Zaczęli nawet dostrzegać sens cierpienia: „Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć?” (w. 26). Co się dzieje? Zauważmy, że Jezus jest bardzo cierpliwy, nie skraca drogi. Zniża się do ich poziomu. Idzie z nimi w dół. Tłumaczy, wyjaśnia i czeka, aż ich serce będzie zdolne przyjąć słowo. „Ludzie — jak mówi mądrość żydowska — są w stanie usłyszeć tylko to, co są gotowi usłyszeć”. Spotkanie uczniów z Jezusem, Słowem Wcielonym, przypomina, że Bóg mówi do każdego z nas w sposób indywidualny, uwzględnia naszą siłę i przygotowanie (M. Masini). Św. Grzegorz Wielki wyraził tę prawdę w doskonale sformułowanej sentencji: Scriptura crescit cum legente — „Pismo rośnie wraz z czytającym”. Zwraca ona uwagę na doświadczenie, w które wchodzimy za każdym razem, gdy otwieramy Biblię i zaczynamy czytać pierwsze litery i słuchać pierwszego dźwięku, w którym objawia się pokorne słowo Boga. Podczas każdego czytania Biblii dzieje się coś niezwykłego. Wszechpotężne, nieogarnione słowo Boga z dzieckiem rozmawia jak dziecko, z młodzieńcem jak młodzieniec, z dorosłym jak dorosły. „W Piśmie świętym objawia się — jak czytamy w konstytucji Dei Verbum — bez żadnego jednak uszczerbku dla prawdy i świętości Boga, przedziwne «zniżanie się» wiecznej Mądrości, «abyśmy dowiedzieli się o niewysłowionej łaskawości Boga oraz o tym, jak bardzo w swej trosce i staraniu dostosował do nas sposób przemawiania»” (13). Oratio: serce rozmodlone przez słowo Wróćmy do uczniów. Są jak nieporadne dzieci, jakby w stanie napięcia. Jeszcze nie rozpoznali Jezusa, ale czują, że Jego słowa ich dotykają. Chcą trwać przy słowach, których owoców jeszcze nie widzą. Łukasz daje nam niezwykłą lekcję, której ikoną w jego Ewangelii pozostaje Maryja: zachowywała i rozważała słowa, których zrozumienia nie miała. Uczniowie proszą Jezusa: „Zostań (meinon) z nami!” (w. 29). Wszedł więc i został z nimi pod jednym dachem, czyli w zażyłej więzi, w blis-kości. Trwają w słowie. Przebywają razem. Miejsce, gdzie przebywają, ich życie, staje się domem Słowa. To trwanie „serca przy sercu” owocuje nowym wydarzeniem, którego sami nie mogli przewidzieć. Prowadzi ich do kolejnego przełomu. Contemplatio: serce, które pała Obecność Jezusa przełamuje stan ducha uczniów, ich spojrzenie i cierpienie. „Odmówił błogosławieństwo, połamał go [chleb] i dawał im” (w. 30). Jezus od słów przechodzi do znaków. Co oznacza Jego gest? Przełamanie chleba to znak życia. Ten znak dotyczy uczniów, tego, co tu i teraz w nich się dzieje. Obecność Jezusa pokonuje w nich śmierć. Wtedy „otworzyły się im oczy i poznali Go” (w. 31). Odczytali swoje życie jako historię zbawienia. Tam, gdzie odczuwali największą beznadzieję, rodziło się nowe życie. Zaczęli widzieć życie z perspektywy Jezusa. I kiedy Go poznali, „On zniknął im z oczu” (w. 31). Ich serce zostało przemienione. Otrzymali nowe spojrzenie. Poczuli w sobie życie, które nosili w zalążku. „I mówili między sobą: «Czy serce nie pałało w nas...?»” (w. 32). Nie ma nic piękniejszego, niż doświadczać obecności Boga pośród codzienności i modlić się nią. Człowiek kontemplacji potrafi rozpoznać obecność Boga w najprostszych znakach codzienności i kroczyć z Nim w jednym kierunku, nawet wtedy, gdy wydaje się, że On znika sprzed oczu... Contemplatio jest więc doświadczeniem, które dokonuje się w codzienności. Nie jest ucieczką od tego czasu, ale wręcz przeciwnie — odnalezieniem jego centrum. Ten, kto dzięki słowu odnajduje Jezusa jako centrum życia, odnajduje także sens codzienności. Jezus znika, to znaczy pozostawia uczniom pełną wolność w kierowaniu swoim życiem. Pozostaje nadal obecny — jak wtedy, gdy wyruszyli w drogę do Emaus, gdy kłócili się, gdy zatrzymali się smutni. Uzdrawia serca i pozwala, aby biły rytmem ich życia i wiary. Niczego nie narzuca, nie wymusza. Pozostaje jakby w cieniu — nawet wówczas, gdy idziemy w odwrotnym kierunku, gdy żyjemy pełni bólu — lecz zawsze obecny: w słowie, Eucharystii, w wielu przechodniach, w znakach pros-tych jak chleb. Zawsze pragnie jednego: zmartwychwstać. Taka jest też konkluzja Łukasza. Napisał: „W tej samej godzinie, zabrali się i wrócili do Jerozolimy”. Używa określenia anastantes — „powstawszy”, a więc tego samego, które zostało użyte w relacji o zmartwychwstaniu Jezusa. Oni nie tylko powstali od stołu. W sensie duchowym: oni powstali z martwych! (I. Gargano). Takie powstanie nie mogło się dokonać o ludzkich siłach. Krzysztof Wons SDS (ur. 1959), rekolekcjonista, kierownik duchowy, teolog duchowości, dyrektor Centrum Formacji Duchowej Salwatorianów w Krakowie, redaktor naczelny „Zeszytów Formacji Duchowej”. Ostatnio opublikował w cyklu lectio divina książki Uwierzyć Jezusowi. Rekolekcje ze św. Markiem i Powierzyć się Jezusowi. Rekolekcje ze św. Mateuszem. opr. aw/aw
Od słów, które ranią, do słów, które leczą „Śmierć i życie są w mocy języka” (PRZYPOWIEŚCI 18:21). RZUCANIE obelg — rozmyślne posługiwanie się obraźliwym, napastliwym językiem — jest w Biblii wyraźnie potępione. Według Prawa Mojżeszowego człowiek, który złorzeczył swym rodzicom, mógł ściągnąć na siebie karę śmierci (2 Mojżeszowa 21:17). Jak widać, Jehowa Bóg nie uważa tej sprawy za błahą. Z Jego Słowa, Biblii, nie wynika, że to, co się rozgrywa w czyimś domu „za zamkniętymi drzwiami”, jest mało ważne, dopóki ten ktoś twierdzi, iż służy Bogu. W Biblii czytamy: „Jeżeli komuś się wydaje, że formalnie jest czcicielem, a jednak nie kiełzna swego języka, lecz ciągle zwodzi swoje serce, to jego forma oddawania czci jest daremna” (Jakuba 1:26; Psalm 15:1, 3). Jeśli więc mąż słownie napastuje żonę, wszystkie jego uczynki chrześcijańskie mogą być uznane przez Boga za bezwartościowe* (1 Koryntian 13:1-3). Ponadto chrześcijanin miotający obelgi może zostać wykluczony ze zboru, a nawet utracić błogosławieństwo życia pod panowaniem Królestwa Bożego (1 Koryntian 5:11; 6:9, 10). Bezsprzecznie człowiek raniący swą mową innych musi się radykalnie zmienić. Ale jak to zrobić? Jak unaocznić problem Oczywiście nie wyzbędzie się napastliwej mowy ten, kto w pełni nie uświadomi sobie, że ma do pokonania poważną trudność. Niestety, według pewnego specjalisty wielu mężczyzn odzywających się w sposób obraźliwy „wcale nie uważa swego zachowania za obraźliwe. Ich zdaniem takie postępowanie jest najzupełniej normalne, jest ‚naturalnym’ sposobem porozumiewania się mężów z żonami”. Dlatego niejeden nie dostrzeże potrzeby dokonania zmian, dopóki jasno mu się nie wykaże, jak jest naprawdę. Nieraz żona, po zastanowieniu się z modlitwą nad swym położeniem, uznaje za konieczne otwarcie poruszyć tę sprawę — dla dobra swojego i dzieci oraz w trosce o to, by mąż cieszył się uznaniem Bożym. Co prawda zawsze trzeba się liczyć z tym, że nazwanie rzeczy po imieniu może pogorszyć stosunki albo że mąż gwałtownie wszystkiemu zaprzeczy. Niewykluczone, iż żonie uda się temu zapobiec przez staranne przemyślenie, jak przedstawić ten problem. W Biblii oznajmiono: „Słowo wypowiedziane we właściwym czasie jest jak złote jabłko na srebrnych czaszach” (Przypowieści 25:11). Uprzejma, a zarazem szczera rozmowa przeprowadzona w spokojnej chwili może trafić mężowi do serca (Przypowieści 15:1). Żona nie powinna oskarżać, lecz próbować wyjaśnić, jak odbijają się na niej napastliwe słowa. Najlepszy skutek odnosi zwykle mówienie w pierwszej osobie, na przykład: „Czuję się dotknięta, bo (...)” lub: „Jest mi bardzo przykro, kiedy mówisz (...)”. Takie wypowiedzi łatwiej trafiają do przekonania, gdyż nie są skierowane przeciwko osobie, lecz zmierzają do rozwiązania problemu (porównaj 1 Mojżeszową 27:46 do 28:1). Stanowcze, zarazem jednak taktowne uwagi żony mogą poskutkować (porównaj Psalm 141:5). Przekonał się o tym pewien mąż, którego nazwiemy Stefan. Wyjawił: „Żona zauważyła, że jestem opryskliwy, o czym nie wiedziałem, i miała odwagę mi o tym powiedzieć”. Jak uzyskać pomoc Ale co może zrobić żona, jeśli mąż nie przyjmuje do wiadomości, że coś należałoby zmienić? Niektóre żony zwracają się wtedy o pomoc do osób trzecich. W chwilach przygnębienia każdy Świadek Jehowy może szukać wsparcia u starszych zboru. W Biblii polecono im paść duchową trzodę Bożą z miłością i życzliwością, a zarazem „upominać tych, którzy się sprzeciwiają” zdrowym naukom Słowa Bożego (Tytusa 1:9; 1 Piotra 5:1-3). Wprawdzie starsi nie są upoważnieni do wtrącania się w osobiste sprawy par małżeńskich, lecz słusznie się niepokoją, gdy w jakimś małżeństwie jedno drugiemu zatruwa życie napastliwą mową (Przypowieści 21:13). Mężczyźni ci ściśle się stosują do zasad biblijnych, toteż nie usprawiedliwiają ani nie bagatelizują obrzucania kogoś obelgami.* Starsi mogą pomóc małżonkom odszukać drogę porozumienia. Na przykład do jednego z nich zwróciła się chrześcijanka, skarżąc się na męża, który co prawda należał do zboru, ale przez długie lata zatruwał jej życie złośliwościami. Starszy umówił się na spotkanie z obojgiem. Poprosił, żeby w czasie, gdy jedno będzie mówić, drugie słuchało, nie przerywając. Kiedy przyszła kolej na żonę, oświadczyła, że już dłużej nie zdoła znosić wybuchów gniewu męża. Wyznała, iż od wielu lat każdego popołudnia ściska ją w dołku, bo nigdy nie wie, czy mąż nie wróci do domu w złym humorze. Często dawał upust swej złości, wypowiadając się obelżywie o jej rodzinie, przyjaciołach i o niej samej. Starszy poprosił żonę, aby opisała uczucia, które budziły w niej słowa męża. Powiedziała: „Myślałam, że jestem tak antypatyczna, że nikt nie potrafi mnie pokochać. Czasem pytałam matkę: ‚Mamo, czy trudno ze mną wytrzymać? Czy jestem odpychająca?’” Gdy to mówiła, mąż się rozpłakał. Po raz pierwszy uświadomił sobie, jak głęboko ranił żonę swymi słowami. Możesz się zmienić Ze skłonnością do rzucania obelg musieli walczyć pewni chrześcijanie w I wieku. Chrześcijański apostoł Paweł napominał ich, żeby zaniechali „srogiego zagniewania, gniewu, zła, obelżywych słów i sprośnej mowy” (Kolosan 3:8). Ale za opryskliwe wypowiedzi winę ponosi nie tyle język, ile serce (Łukasza 6:45). Toteż Paweł dodał: „Zrzućcie starą osobowość razem z jej praktykami i przyodziejcie się w nową osobowość” (Kolosan 3:9, 10). Zmiana ma więc objąć prócz słownictwa także mentalność. Mąż odnoszący się do żony w sposób obraźliwy nieraz potrzebuje pomocy, żeby rozpoznać motywy swego zachowania.* Powinien mieć takie pragnienie, jak pisarz psalmu: „Przebadaj mnie na wskroś, Boże, i poznaj moje serce. Zbadaj mnie i poznaj niepokojące mnie myśli, i zobacz, czy jest u mnie jakaś droga bolesna” (Psalm 139:23, 24, NW). Na przykład: Dlaczego odczuwa potrzebę górowania nad swą partnerką, podporządkowania jej sobie? Co wywołuje ataki słowne? Czy nie są one przejawem głęboko zakorzenionego rozgoryczenia? (Przypowieści 15:18). Czy nie boryka się z brakiem poczucia własnej wartości, będącym być może rezultatem dorastania w atmosferze napiętnowanej wygłaszaniem krytycznych uwag? Dzięki takim pytaniom łatwiej mu będzie ustalić przyczyny swego zachowania. Mimo wszystko niełatwo się wyzbyć obelżywej mowy, zwłaszcza jeśli nawyk używania jej ukształtował się pod wpływem rodziców, którzy sami mieli uszczypliwy język, lub kultury lansującej władczy sposób bycia. Ale wszystkiego, co jest wyuczone, można się z czasem oduczyć — pod warunkiem dołożenia usilnych starań. Największą pomocą w tym względzie jest Biblia. Ułatwia wyzbycie się nawet mocno utrwalonych przyzwyczajeń (porównaj 2 Koryntian 10:4, 5). W jaki sposób? Właściwy pogląd na role wyznaczone przez Boga Mężczyźni posługujący się napastliwą mową często mają spaczony pogląd na role, które mężowi i żonie wyznaczył Bóg. Na przykład według jednego z pisarzy Biblii, Pawła, żony mają być „podporządkowane swoim mężom”, a „mąż jest głową żony” (Efezjan 5:22, 23). Mąż mógłby mniemać, że jako głowa ma prawo do absolutnej władzy. Ale tak nie jest. Żona, choć podporządkowana, nie jest niewolnicą. Ma być dla niego „pomocnicą” i „uzupełnieniem” (Rodzaju [1 Mojżeszowa] 2:18, NW). Toteż Paweł dodaje: „Mężowie powinni tak miłować swe żony, jak własne ciała. Kto miłuje swą żonę, ten samego siebie miłuje, bo nigdy nikt nie miał w nienawiści swego ciała; lecz każdy je żywi i pielęgnuje, jak i Chrystus — zbór” (Efezjan 5:28, 29). Jezus, głowa zboru chrześcijańskiego, nigdy nie krzyczał na swych uczniów, nie musieli więc drżeć, kiedy znów wybuchnie pretensjami pod ich adresem. Przeciwnie, czułym obchodzeniem się z nimi dowodził poszanowania ich godności. „Ja was pokrzepię” — obiecał. „Jestem łagodnie usposobiony i uniżony w sercu” (Mateusza 11:28, 29). Zastanowienie się z modlitwą nad tym, jak Jezus wywiązywał się z obowiązków głowy, pomoże mężowi wyrobić sobie bardziej zrównoważony pogląd na sprawowanie zwierzchnictwa. Kiedy powstają napięcia Znajomość zasad biblijnych to jedno, a stosowanie się do nich w nie sprzyjających okolicznościach to zupełnie co innego. Jak w napiętej sytuacji mąż ma się przeciwstawiać zakorzenionej skłonności do posługiwania się opryskliwą mową? Uciekanie się do słownej agresji pod wpływem zdenerwowania nie jest oznaką męskości. W Biblii napisano: „Więcej jest wart cierpliwy niż bohater, a ten, kto opanowuje siebie samego, więcej znaczy niż zdobywca miasta” (Przypowieści 16:32). Prawdziwy mężczyzna panuje nad swym nastrojem. Pragnąc się wczuć w położenie żony, zadaje sobie pytania: Jak moje słowa na nią podziałają? Jak ja bym się czuł na jej miejscu? (Porównaj Mateusza 7:12). Niemniej w Biblii przyznano, że istnieją okoliczności wywołujące gniew. Mając na myśli takie sytuacje, psalmista napisał: „Bądźcie wzburzeni, lecz nie grzeszcie. Wypowiedzcie swe zdanie w swoim sercu, na swym łożu, i milczcie” (Psalm 4:4, NW). A oto inna wypowiedź podobnej treści: „Nie ma nic złego w gniewie, złe natomiast jest posuwanie się do napaści słownej, wyrażanej drwinami, poniżaniem bądź znieważaniem”. Jeżeli mąż zauważa, że traci panowanie nad językiem, może ćwiczyć umiejętność nakazywania sobie w danej chwili milczenia. Nieraz najrozsądniej byłoby wyjść z pokoju, pójść na spacer lub zaszyć się w jakimś kącie, by ochłonąć. W Księdze Przysłów (Przypowieści) 17:14 (BT) powiedziano: „Nim spór wybuchnie — uciekaj”. Rozmowę można będzie podjąć na nowo, gdy ostygną emocje. Oczywiście nikt nie jest doskonały. Mąż, który ma skłonność do wypowiadania raniących słów, może jej co jakiś czas ulegać. Gdy tak się zdarzy, powinien przeprosić. Przywdziewanie „nowej osobowości” to proces ciągły, a zarazem przynoszący ogromne korzyści (Kolosan 3:10). Słowa, które leczą „Śmierć i życie są w mocy języka” (Przypowieści 18:21). Szkodliwą mowę trzeba koniecznie zastąpić słowami, które niosą pokrzepienie i umacniają więzi małżeńskie. Biblijne przysłowie mówi: „Miłe słowa są jak plaster miodu, słodyczą dla duszy i lekarstwem dla ciała” (Przypowieści 16:24). Kilka lat temu przeprowadzono badania, by ustalić, jakie czynniki sprawiają, iż rodzina jest silna i dobrze funkcjonuje. Oto relacja specjalisty od spraw małżeńskich, Davida R. Mace’a: „W toku badań stwierdzono, że członkowie takich rodzin lubili się i ciągle o tym zapewniali. Popierali siebie nawzajem, utwierdzali w przekonaniu o własnej wartości i korzystali z każdej stosownej sposobności do okazywania sobie miłości słowem i czynem. Naturalnym następstwem była radość z przebywania w gronie rodzinnym i dalsze wzmocnienie więzi, która dawała im tyle satysfakcji”. Żaden bogobojny mąż nie może szczerze utrzymywać, że kocha żonę, jeśli świadomie krzywdzi ją mową (Kolosan 3:19). Oczywiście to samo tyczy się żony, która słownie atakuje męża. Oboje małżonkowie muszą się zatem stosować do polecenia danego przez Pawła chrześcijanom z Efezu: „Niech z waszych ust nie wychodzi żadna zgniła wypowiedź, lecz wszelka wypowiedź dobra ku zbudowaniu, stosownie do potrzeby, aby słuchającym udzielić czegoś korzystnego” (Efezjan 4:29). [Przypisy] Chociaż mowa tu o mężczyznach posługujących się obelżywą mową, przytoczone zasady odnoszą się również do kobiet. Aby zostać starszym i nie stracić kwalifikacji do tej służby, mężczyzna nie może być skory do bicia. Nie wolno mu robić tego dosłownie ani chłostać drugich zjadliwymi uwagami. Starsi i słudzy pomocniczy mają bardzo dobrze przewodzić własnym rodzinom. Jeśli mężczyzna jest tyranem domowym, nie nadaje się na starszego, choćby gdzie indziej zachowywał się bez zarzutu (1 Tymoteusza 3:2-4, 12). To, czy chrześcijanin podda się jakiejś terapii, jest sprawą jego osobistej decyzji. Powinien się jednak upewnić, czy stosowane środki i zabiegi nie naruszają zasad biblijnych. [Ilustracja na stronie 9] Chrześcijański starszy może pomóc małżonkom się porozumieć [Ilustracja na stronie 10] Żony i mężowie powinni dokładać usilnych starań, by się dobrze rozumieć
Drukuj E-mail SŁOWA JEGOh e h e h D G FisSłowa Jego są słodyczą i cały pełen jest e h e h e C hTaki jest miły mój, oto Przyjaciel mój, córki Jeruzalem.
Data modyfikacji: Poniedziałek, Autor: Serwis Dzidziusiowo Piosenki dla dzieci - SłoneczkoSłoneczko późno dzisiaj wstałoI w takim bardzo złym humorze,I świecić też mu się nie chciało,Bo mówi, że zimno na gdy piosenkę usłyszało,To się tak bardzo ucieszyło,Zza wielkiej chmury zaraz wyszłoI nam radośnie nasze, rozchmurz buzie,Bo nie do twarzy ci w tej chmurze,Słoneczko nasze, rozchmurz się,Maszerować z tobą będzie lżej!Słoneczko nasze rozchmurz pyska,Bo nie do twarzy ci w chmurzyskach,Słoneczko nasze, rozchmurz się,Maszerować z tobą będzie lżej!Autor: Nieznany Zdjęcie: Fotolia © Tomasz All rights reserved Bajkowa drużyna "Magiczne słowa" - Kasia Klich 2016-09-23 Jeśli bardzo chcesz czarować, musisz znać magiczne słowa. Proszę oto pierwsze z nich, co otwiera wszystkie drzwi. Przepraszam - drugie magiczne słowo, sprawia, ... Przedszkole – drugi dom 2013-09-04 I. Gdy dzień wstaje i wita świat, ranną porą wstaję i ja. Mama pomaga ubierać się, do przedszkola prowadzi mnie.... Święty uśmiechnięty - Arka Noego 2013-03-18 Taki duży, taki mały, może świętym być... Taki gruby, taki chudy, może świętym być... Taki ja i taki ty może świętym być... Taki ja i taki ty może świętym być..... Domisie - Artur Kamecki 2013-03-18 To Domisie, to Domisie, Śmieszne stworki, śmieszne pysie, Wciąż wesołe miny mają , Do zabawy zachęcają.... Na wyspach Bargamutach - Jan Brzechwa 2013-03-18 Na wyspach Bergamutach Podobno jest kot w butach Widziano także osła Którego mrówka niosła... Witajcie w naszej bajce - Jan Brzechwa 2013-03-18 Witajcie w naszej bajce, słoń zagra na fujarce, Pinokio nam zaśpiewa, zatańczą wkoło drzewa, Tu wszystko jest możliwe, zwierzęta są szczęśliwe, A dzieci wiem co... Ogórek wąsaty - Dorota Gellner 2013-03-15 Ogórek, ogórek, ogórek, Zielony ma garniturek, I czapkę i sandały, Zielony, zielony jest cały.... Klikając przycisk „Akceptuję” zgadzasz się, aby serwis sp i jego Zaufani Partnerzy przetwarzali Twoje dane osobowe zapisywane w plikach cookies lub za pomocą podobnej technologii w celach marketingowych (w tym poprzez profilowanie i analizowanie) podmiotów innych niż sp. obejmujących w szczególności wyświetlanie spersonalizowanych reklam w serwisie Wyrażenie zgody jest dobrowolne. Wycofanie zgody nie zabrania serwisowi przetwarzania dotychczas zebranych danych. Wyrażając zgodę, otrzymasz reklamy produktów, które są dopasowane do Twoich potrzeb. Sprawdź Zaufanych Partnerów sp. Pamiętaj, że oni również mogą korzystać ze swoich zaufanych podwykonawców. Informujemy także, że korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie w Twoim urządzeniu plików cookies lub stosowanie innych podobnych technologii oraz na wykorzystywanie ich do dopasowywania treści marketingowych i reklam, o ile pozwala na to konfiguracja Twojej przeglądarki. Jeżeli nie zmienisz ustawień Twojej przeglądarki, cookies będą zapisywane w pamięci Twojego urządzenia. Więcej o plikach cookies, w tym o sposobie wycofania zgody, znajdziesz w Polityce Plików Cookies. Więcej o przetwarzaniu danych osobowych przez sp w tym o przysługujących Ci uprawnieniach, znajdziesz tutaj. Pamiętaj, że klikając przycisk „Nie zgadzam się” nie zmniejszasz liczby wyświetlanych reklam, oznacza to tylko, że ich zawartość nie będzie dostosowana do Twoich zainteresowań. V06 80
słowa jego są słodyczą tekst